środa, 23 kwietnia 2014

Przerywam ciszę

Dziś jest mi wyjątkowo trudno.
Taki myk: wkurzona odcięciem od świata postanowiłam podpisać umowę w salonie telefonii komórkowej i mieć internet "ze sobą". Tak. Mam bystrą słuchawkę, ale bez internetu. Mąż mnie odświeża i oddinozaurza. Ja się przez niego cyfryzuję. Dostałam tego bystrzaka na urodziny w listopadzie, ale internet to jakoś mi tam nie pasował. Może jak już ogarnę się na te aplikacje i przestanę wreszcie wciskać coś "niechcący" to może będę posty puszczać z komórki. Będzie (niby) częściej!
To taki nawias był. Teraz o tym co trudne. Ostatnio odnoszę wrażenie, że otacza mnie co raz to więcej osób, które w jednym z najszczęśliwszych momentów swojego życia doznają jednocześnie największej tragedii, mianowicie utraty dziecka (na różnych etapach zaawansowania ciąży). Przeraża mnie to. Nie są chorzy, ani "starzy", wszyscy z pierwszym dzieckiem i przed 30ką. Ułożeni i pozbawieni nałogów. Co jest grane?! W moim otoczeniu, namacalnym, niewirtualnym naliczyłam takich przypadków 4. Największe wrażenie zrobił na mnie ten, o którym dowiedziałam się dwa dni temu. Koleżanka, która ze swoim świeżutkim, zeszłorocznym mężem kłóciła się o dzidziusia "teraz czy za rok" doznała swojego szczęścia podwójnie. Miały być bliźniątka. Miało być pięknie, ale ciąża była skomplikowana i dzidziusie pchały się na świat 2.5 miesiąca wcześniej. Tylko, że jedno było za malutkie i nie dało rady. Jestem pod wrażeniem, że minęło tak niewiele czasu, ale oni w obiektywie zdjęć z Wielkiej Nocy trzymają się dzielnie i prosto. Potrafią się uśmiechać. Popycha ich do działania drugi maluch. Ona taka malutka i drobna zmieściła w sobie tak wiele. Odkąd się dowiedziałam, jestem z nimi myślą i przerażenie mnie nie opuszcza. Te wszystkie sielskości popadły w wątpliwość. Nigdy nie uważałam, że poród jest piękny, ani miły. Zawsze myślałam o tym jako o czymś obrzydliwym. Jak o mięsie Grochowiaka.

Bo życie
Znaczy:


Kupować mięso Ćwiartować mięso
Zabijać mięso Uwielbiać mięso
Zapładniać mięso Przeklinać mięso
Nauczać mięso i grzebać mięso


/S.Grochowiak, Płonąca Żyrafa/

Jednak gdzieś spod mojej grubej skóry oporu wychylała się euforyczna i wydawałoby się sadomasochistyczna myśl o tym, że to piękne. Że mimo wszystko chcę. I tak jak dziewczęta wojenne gotowe były na śmierć, ale nie na rany, tak ja w swoim postrzeganiu tego skomplikowanego procesu byłam gotowa na ból i komplikacje, ale nie na śmierć. Nawet cudzą. Choć bliską. Mam teraz z Nimi żałobę. Dzielę ją razem, bo uważam, że to mogłoby przytrafić się mnie, ale nie mojej Mrufce. Mnie, bo ja całe życie się zapierałam, że nie chcę, że fe i matka mi prorokuje, że tak będzie, jako rzekłam, a kobyłka u płotu. Ale nie mojej M. bo ona zawsze chciała, pragnęła, była otwarta i przyjęła bez gadania zbędnego dwa zamiast jednego. Zamiast planowania, liczenia dni i mierzenia temperatury.

Źle mi bo czuję ten dysonans.


I jeszcze dlatego, że nie czuję się kobietą. Bo to, że je masz na rękach, chociaż przez minutę, to cię odradza na nowo, jesteś już wtedy kimś innym. W Mundrych (nowej ksiażce z Czarnego, pochłoniętej przeze mnie w jedną noc) znalazła się wypowiedź Pani Embriolog. Ona zobaczyła, że ludzie stają się rodzicami, widząc chociażby szklaną płytkę pod mikroskopem, z czymś, co już nie jest odrębne a wspólne i jednocześnie jest czymś innym, osobnym. Jesteśmy tacy ambiwalentni. To genialne. I trudne.

środa, 2 kwietnia 2014

Telegraficznym skrótem czyli o matko! to jednak ktoś to czyta :)

Do wszystkich Milusińskich, Zainteresowanych.STOP.Żyję.STOP.Zaczęłam zdobywać prawo jazdy.STOP.Przygotowuję notkę w telefonie, ale, żem dinozaur (w sensie, że nie mam internetu w smartfonie), to zasiadanie przed kompem sprawia mi wiele trudności.STOP. Dziękuję za odwiedziny, dobrej nocy.STOP> (szkoda, że telegramy już nie istnieją, to było coś...)