niedziela, 16 lutego 2014

Zmiany cz.1

W sobotę wybraliśmy się na długi spacer po mieście. Zachęceni ciepłem i słońcem wywędrowaliśmy do centrum i okolic. O jakiż to był wysiłek z naszej strony - biorąc pod uwagę fakt, że odkąd mieszkamy w Nowej Hucie nasze wypady "do Krakowa" (jak dawniej mówili hucianie) ograniczyły się tylko do wyjść do pracy. Pozytywnie zmęczeni, dalśmy sobie na tyle luzu, aby zjeść coś na miejscu a dopiero w drodze powrotnej wstąpić na zakupy. Otóż zakupy to ostatnio u mnie zgroza. I bynajmniej nie chodzi o to, że dużo ciężkie, auta brak i do domu daleko. Nie. Na to patent już się znalazł.
Zakupiłam w Ikea "siatkę-emerytkę" i bez obciachu zasuwam na plac. Moja jest jeszcze ładniejsza, bo z zeszłorocznej kolekcji, w kwiaty. Tu apel. Baby, nie dajcie sobie wmówić, że to jest niefajnie i niemodne - zdrowy kręgosłup to jest najbardziej modna i fajna rzecz jaką możecie mieć. Zwłaszcza jeśli nie macie auta.

Ale to sprawa daleka od tematu.
A tematem jest wybór produktów spożywczych. Myślę, że nie odkrywam Ameryki, ale kolejny głos poparcia dla dobrej inicjatywy jest ważny.
"Robiąc w książkach" mam dostęp do praktycznie każdej pozycji wychodzącej na rynek. Nie to było jednak powodem do sięgnięcia po tytuł, o którym chcę opowiedzieć.
W pracy spotykam także wielu ludzi o rozmaitych zainteresowaniach. Jeden z nich jest maratończykiem. Biega na takie odległości i w takich warunkach, o jakich mnie, klusce sportowej, zupełnie się nie śniło (np.bieg rzeźnika). Przyjaciel tegoż Pana, z którym startuje on w maratonach, ostatnimi czasy zainteresował się zdrowym żywieniem. Wszak sport to zdrowie, tylko wtedy, kiedy jest oparty o stosowną dietę. Jego rozgorączkowane zainteresowanie tematem, to nic dziwnego, ale...Kupił on już piąty egzemplarz książki Julity Bator, Zamień chemię na jedzenie.

Wzięłam i ja. I na jednym wydechu przeczytałam. Potem miałam nudności i zawroty głowy i bałam się wejść do sklepu. I obrzydzenie mnie wzięło, jak myślałam o zakupach. A siódmego dnia, po tym jak postanowiłam nie patrzyć na etykietki, tego co jest już w lodówce, w rzeczonej pozostało już tylko światełko, chcąc nie chcąc wyruszyłam na łowy.
Na pierwszy ogień padly takie produkty jak:
- mleko
- makaron
- jajka
- cukier
- mąka
- bakalie
Nie, nie żebym pominęła artykuły najbardziej potrzebne. Po prostu mięso i wędliny to sprawa osobna, na którą uważam, nie będę potrafiła wpłynąć tak mocno, jak autorka książki. Choćby dlatego, że pracuję etatowo i czasu na wycieczki na wieś na świniobicie, nie mam.

Zaczęłam przeglądać opakowania z myślą, że skoro to dyskont (zakupy najczęściej robię w Biedronce, Lewiatanie i Lidlu), nie ma mowy o normalnym żarciu.
MLEKO:
Otóż pani Bator poleca nam tylko mleko pasteryzowane. Słusznie. Nie mogę się nie zgodzić, ale gdzie szukać? Mleko biedronkowe, znane pod marką Mleczna Dolina, kryje za sobą wielu producentów. Ostatnio dostawcą tego produktu była Mlekowita. Na opakowaniu z żółtą nakrętką (2%) napisano, że mleko pasteryzowano i homogenizowano. Wszystko pięknie, ale ponoć homogenizacja zabija to co w mleku zdrowe i przydatne. Na szczęście na palecie obok czekało na mnie mleko w tej samej butelce (Mleczna dolina 2%)  tylko z pomarańczową nakrętką, ale wyprodukowane już przez SM Mlekpol. Mleko to było tylko i wyłącznie pasteryzowane. Produkt znalazł się więc w moim koszyku.
MAKARON:
Podobno makaron powinien składać się z jajek, mąki, wody i soli. Moja mama zawsze powtarzała mi, że jak makaron jest 6jajeczny to to jest niebo w gębie i lepszego nie znajdę. Powtarzała też, że taki sklepowy makaron co to jajek nie widział to nic dobrego, ale mama na kuchni włoskiej się nie zna, a przecież makarony włoskie są makaronami bezjajecznymi.
Jak to się ma do rzeczywistości?
Po pierwsze i niecałkiem trudne: makaron można zrobić samemu. Ma on wtedy tyle jajek i kolorów ile sami zapragniemy i jest to naprawdę niebo w gębie. Wiem, bo mama robiła. Wiem, bo pamiętając ten smak postanowiłam kontynuować tradycję z pomocą techniki i zakupiłam maszynkę do makaronu.
Po drugie i sklepowe: da się znaleźć makaron bez ulepszaczy. Takim makaronem w Biedronce jest makaron "ciemny" zdaje się o nazwie Naturalne ziarna, zawiera on tylko mąkę z pszenicy durum, wodę i sól.
JAJKA:
nie są dla mnie produktem tak zbrzydzającym, jak mięso. Dlatego ich jakość (przynajmniej w wypiekach) mi nie przeszkadza. W sytuacji w której jednak postanowiliśmy dać sobie szansę jako rodzice, podjęłam wysiłek szukania lepszego jaja. Te z biedronki z mety są zdyskwalifikowane. Dlaczego? Ponieważ numer na pieczątce zaczyna się od trójki, a niestety im wyższa numeracja, tym jajko gorsze, bo pochodzi od kury faszerowanej paszą modyfikowaną, więzionej w klatce i "lecącej" całe swoje kurze życie na antybiotykach i hormonach. Na całe szczęście Huta małym handlem stoi i za rogiem jest sklepik Królewskie Jaja, gdzie mogę wybrać czy zjem dziś "zerówkę" czy "jedynkę"
CUKIER:
Że cukier niezdrowym jest wiedzą wszyscy, ale że trzcinowy też potrafią zepsuć, to dowiedziałam się dopiero z książki. Otóż, jeśli kupujemy cukier brązowy należy szukać nierafinowanego, ponieważ brązowy może być także z powodu karmelizacji, która jak i dlaczego jest niezdrowa odsyłam już do książki.
Cukru ciemnego w Biedronce nie znalazłam, zdaje się, że mignął mi on przy okazji Świąt i mylnie zapamiętałam, że jest on w stałej ofercie.
MĄKA:
Mąka biała jest produktem szkodliwym dla naszego organizmu. Od niej tyjemy i stajemy się cukrzykami. Taką tezę prócz pani Bator wysunęło też kilku dietetyków, których książki sprzedaje się w ilościach niezliczonych. Jestem słodyczoholikiem więc ciężko mi mówić źle o dwóch głównych składnich, które pochłaniam nałogowo. Niestety nie da się ukryć, że w momencie, kiedy dany tydzień obrodzi w kluski i naleśniki, na początku kolejnego moja waga zaczyna się chwiać. Ponieważ będąc absolutnie uzależnioną, nie potrafię okleić się od nagrody jaką jest coś słodkiego postanowiłam zamienić to na coś słodkiego-ciut- zdrowszego. W sklepiku z naturalną żywnością zakupiłam mąkę gryczaną, jaglaną, a w Kauflandzie mąkę pszenną razową. Wynikiem czego dzisiaj postał twór półzdrowy- półsłodyczowy, ciasteczka razowe z płatkami owsianymi i czekoladą. Przepis zaczerpnęłam z Moich Wypieków w połączeniu  ostatnim postem White Plate Ponieważ zabrakło mi czekolady, dodałam wiórek kokosowych i sezamu do pełnej wartości w gramach. I tak oto na kratce suszą się:
BAKALIE:
Na dziale z mąką znalazły się także dodatki do ciasta. Ponieważ nigdzie się nie spieszyłam sięgnęłam także i do nich. Niestety zgodnie z tym, co napisała autorka książki, suszone owoce, rodzynki itp procz samych siebie opakowanych w woreczek zawierały jeszcze konserwant: siarkę. Obrzydzona do cna, zakupiłam w sklepiku ekologicznych trochę świeżych daktyli na wagę. Muszę przyznać, że miały moc. Po dwóch daktylach miałam dość cukru na dobre pół dnia. Będę szła tą drogą...

To oczywiście tylko kawałek relacji z zakupów. Dopiero zaczynam swoją krucjatę produktową. Będę zdawać relację z dalszych odkryć. Mam nadzieję, że z moich poszukiwań skorzystają także "czytacze".

1 komentarz:

  1. Też pisałam nie tak wcale dawno o tej książce. Dla mnie nie była ona objawieniem, bo mniej więcej gotuję i kupuję na sposób autorki. Ale to było dobra lektura do utwierdzenia się w swoich konsumenckich nawykach :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń